Pani Karenin
„Wszystkie szczęśliwe rodziny są do siebie podobne, każda nieszczęśliwa rodzina jest nieszczęśliwa na swój sposób. Wszystkie rodziny cieszą się tak samo, każda cierpi na swój sposób”.
Gdybym miała opisać swe życie…
Me życie było jak szwajcarski zegarek. Działo bo musiało. Bo tak zostało z założenia skonstruowane. Na wszystko przychodził czas. Wszystko było co do sekundy zaplanowane.. Każdy mój krok, oddech.. Zrozumiałam to jeszcze bardziej u boku Karenina. Nasze życie było jedną, wielką teatralną mistyfikacją. Ludzie marionetkami hipokryzji. Zawsze ci sami. Zmieniała się tylko scena, na której aktualnie występowali – jak w teatrze.
Wśród tej gry rutyny, którą niejeden nazwał by może kurtuazją, bezpowrotnie mijały sekundy mego życia. Byłam ukochaną siostrą mego brata, ozdobą życia Karenia, kochającą matką, kobietą oddaną rodzinie, powściągliwą damą o chęci życia i o płomieniu skrywanym w duszy, który niekontrolowany może wywołać pożar. Taką byłam – taką być musiałam, bo wypadało. A może do pewnego czasu nawet chciałam. W końcu taką mnie kochali wszyscy-wszyscy to znaczy nikt. (Może z wyjątkiem Sierioży, ale nie mówmy o nim. On kochać mnie musi z przymusu – bo jestem jego matką a to i na mnie nakłada obowiązek miłości).
Zegarek szwajcarski nie może wiele poradzić na tryb swej egzystencji. Ma takie a nie inne trybiki. Wszystko zaczyna być nowe inne, gdy ów się popsuje. Gdy wszystko nie idzie wedle planu, może wówczas jest tak jak być powinno.
Stało się tak.. A wszystkiemu był winny pociąg. Najpierw zwykły literalny, później zaś pociąg myśli, następnie pociąg zatrzymał się w stacji zwanej uczucia by dojechać w końcu do celu. Było to w chwili, gdy ów zwykły pociąg zmienił się ze zwykłego w pociąg fizyczny… A wówczas… Szwajcarski zegarek zmienił się w pozytywkę. A ja byłam małą tancerką tańczącą weń. Znów ubezwłasnowolnioną – tym razem melodią własnego serca. Pociąg pędzi. Wagoniki konsekwencji gnają jak szalone za lokomotywą, która napędza jak szalona serię zdarzeń – to sekundnik, podróż po woli dobiega końca.
Pozytywka gra jeszcze, wnet przestaje. Co teraz? Maszyna wszakże poszła w ruch. Jeden jest tylko sposób by raz wreszcie zatrzymać to szaleństwo w którym pojęcie szczęścia i nieszczęścia jest tak zamienne! Wyjść na przeciw lokomotywie, jak żywiołowi. Pójść tam, gdzie wszystko się zaczęło. Peron, gdzie wsiadasz i wysiadasz. Pójść by raz ostatni pokazać samej sobie, że nie jestem tchórzem. Zakończyć podróż, odkupić winy i już więcej nie grzeszyć…